Wokół Jeziorska 200km!
Ostatnie dni wakacji ’99. Ostatnie też jeśli chodzi o Liceum. Za rok matura i każdy z nas miał iść w swoją stronę. Był to ostatni gwizdek żeby zorganizować jak się później okaże wycieczkę życia. Plan był iście wariacki: chcieliśmy pokonać magiczną barierą 200km. Dla nas, 18-latków było to nie lada wyzwanie. Nawet nie byliśmy pewni czy nam się uda. Wszyscy znajomi pukali się w czoło jak usłyszeli co chcemy osiągnąć. Termin wyjazdu został wyznaczony na 26 sierpnia. Był to ostatni pełny tydzień wakacji. Za rok mieliśmy zacząć studia, co wiązało się z przeprowadzką do innych miast. Jak postanowiliśmy tak też zrobiliśmy!
4:00. Budzik zaczął wydawać nieprzyjazne dźwięki. Dwumiesięcznie słodkie byczenie spowodowało, że instynktownie wyłączyłem zegarek i obróciłem się na drugi bok. Po chwili jednak zorientowałem się, że chłopaki (Bolek i Marianek) już pewnie szykują się do wyjazdu. Oni mieli ułatwione zadanie. Ich bloki były położone naprzeciw siebie więc widzieli się wzajemnie. Zapalone światło w oknie było znakiem kto już wstał. W tamtych czasach nie było jeszcze komórek, żeby wysłać SMS-a więc miałem jedynie nadzieję, że spotkamy się punkt 5 pod klatką.
Wszyscy spotkaliśmy się przed blokiem. Okazało się, że jest strasznie zimno. Mimo, że był jeszcze sierpień – temperatura przypominała raczej późną jesień. Nie było jednak wyjścia. Założyliśmy na siebie dosłownie co kto miał. Ja w deszczówce, czapce i rękawiczkach wyglądałem komicznie. Mieliśmy nadzieję, że wschodzące słońce migiem rozgrzeje nas. Ciepło się zrobiło i to niebawem ale od środka. Deszczówka ma to do siebie, że idealnie chroniła mnie od zimna lecz niestety nie odprowadzała potu… Po godzinnej jeździe dosłownie lało się ze mnie. Bolek i Marianek mieli podobnie. W Chełmnie zrobiliśmy pierwszy dłuższy odpoczynek i zrzuciliśmy nieco ciuchów. Była 7 rano.
W tym momencie należy wspomnieć o patencie Marianka. Ponieważ dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nasze 4 litery nie są przyzwyczajone do tak długich dystansów, będą one cierpiały najbardziej. Postanowił zaopatrzyć się w tzw. zmiękczacz siodła. Było to coś w rodzaju pampersa tyle tylko, że zewnętrznego (szara szmata). Było to niezbędne w jego przypadku ponieważ jako jedyny nie miał stroju kolarskiego – jechał po prostu w krótkich dźinach… Do tego dysponował najtwardszym siodełkiem z naszej trójki. Jego „Góral” przeznaczony był raczej do podjazdów ponieważ miał niemiłosiernie długi mostek. Pozycje za kierownicą miał więc czysto wyścigową. Do tego doszły opony, które doskonale radzą sobie ale w błotnistym terenie. Na tak skonfigurowanym sprzęcie cierpiał on chyba najbardziej. Bolek jak na kolarza przystało dysponował już tzw. pampersem. Miał nawet jako jedyny kask (orzeszek). W latach 90-tych kaski były zapinane jedynie paskiem u szyji. Taka konfiguracja nie na wiele się zdała ponieważ dysponował jak Marianek typowym „Góralem”. Ja mimo najstarszego bika miałem nad chłopakami przewagę gdyż dysponowałem starą, ale jarą kolarką „Grotenburg”. Cienkie opony i duże 28 calowe koła wystarczyły, żeby dać się im we znaki. Zabawa zaczynała się po 100km gdzie wszystkie części ciała zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
Do Jeziorska dotarliśmy niedługo po południu. Wtedy zmęczenie dało o sobie znać. Wylegliśmy na pierwszą lepszą plaże i pozostawaliśmy bez ruchu przez równą godzinę. O kąpieli nie mogło być mowy ponieważ w wodzie panowała jakaś zaraza i było mnustwo zdechłych ryb na brzegu. Byliśmy jednak tak zmęczeni, że nie zrażał nas nawet nieprzyjemny zapach.
Droga powrotna okazała się mordęgą! Zaczęło strasznie wiać prosto w twarz. Na tak rozległym akwenie nie sposób było się przed tym uchronić. Mieliśmy tylko nadzieję, że gdy dojedziemy do Warty i zaczniemy okrążać zalew – wiatr zmeini kierunek. Okazało się, że zakręt był przed wartą. Niestety ja i Marianek pojechaliśmy przodem. Bolek został z tyłu nie radząc sobie z coraz silniej wiejącym wiatrem. Chcieliśmy jak najszybciej zmienić kierunek jazdy. Nieopacznie w trakcie postoju zatrzymaliśmy się przy krzakach. Bolek nie mógł nas widzieć. Nasze obawy stały się faktem. Bolek w ferworze walki z wiatrem przejechał zakręt i wjechał do Warty. Nie pozostało nam nic innego jak go dogonić. Bóg jedyny wie gdzie by dojechał… Jako, że ja dysponowałem kolarką, puściłem się co sił,żeby dogonić Bolka. Udało mi się go złapać ponieważ dojechał do pierwszego skrzyżowania w mieście i zorientował się, że pojechał za daleko.
Droga po skręcie okazała się drogą w remoncie. Gdy wjeżdżaliśmy na nowo położony asfalt, małe jego drobinki przyczepiały się do opon, a siła odśrodkowa powodowała wystrzelenie ich w powietrze – podobnie jak dzieje się podczas przejazdu przez wodę. Rezultat był taki, że pełno asfaltu mieliśmy we włosach… Marianek próbował jechać po trawie, ale dał sobie spokój po kilkuset metrach. Najgorsze jednak było to, że jak przejeżdżał samochód z dużą prędkością, miotał na lewo i prawo kawałki drogi. Czuliśmy się jak byśmy dostawali baty po gołych nogach! To była niezapomniana droga… Dojeżdżając do Gostkowa zorientowaliśmy się, że koniec wycieczki jest za blisko. Nie uda nam się osiągnąć zakładanych 200km. Bolek postanowił pojechać prosto do Łęczycy i tam dokończyć życiowy dystans. Ja i Marianek odbiliśmy nieco w bok, żeby nadłożyć trasy. Byliśmy potwornie zmęczeni ale osiągnęliśmy założony cel! Naszym oczom ukazała się magiczna liczba 200,00km!!! Udało się zrealizować marzenie. Jako raczej jedyni z grona rówieśników pokonaliśmy taki dystans w jeden dzień!!!
Dane z traski:
9h 08min
200.48km dist
21.49km/h średnia
40,9 Vmax