Rusek w Łagiewnikach…
Zima w tym roku spóźniła się dwa tygodnie… Na szczęści sypnęło porządnie śniegiem i mogliśmy z Andrzejem poszaleć po białym puchu! Oczywiście rodzinne obowiązki sprawiły, że mogliśmy wyjść dopiero o godzinie 22. To dla nas żaden problem tym bardziej, że dojeżdżałem do niego „Autobusem” oszczędzając przeszło godzinę (pierwotnie planowałem przedrzeć się „Bestią” przez miasto ale szybko zarzuciłem ten pomysł). Punkt 22:30 zjawiłem się u Andiego. Krótka prezentacja świateł (ja miałem nowe, które właśnie testowałem, Andi przyczepił na super mocną taśmę mega wielką latarkę do kierownicy – pieszczotliwie nazwaliśmy ją komarem – świeciła prawie punktowo żółtym światłem jak dawniej motorowery). Zaopatrzeni w niezbędne rzeczy ruszylismy na podbój Łagiewnik. Po krótkim sprawdzeniu miejsca, gdzie można rozpalać ognisko, zrobiliśmy 12-kilometrowe kółko po lesie. Padający śnieg miejsami bardzo utrudniał jazdę. Moje nowe gogle Fox-a genialnie się sprawdziły w takich warunkach! Jedyny kłopot miałem z przednim błotnikiem: latem chroni przed kamieniami ale teraz zapychał się tam śnieg i blokował co chwile przednie koło… Zmęczeni choć szczęśliwi dotarliśmy do wyznaczonego miejsca na ognisko. Temperatura był idealna na takie warunki – oscylowała wokół zera. Momentalnie zmieniliśmy przepocone ciuchy przy okazji morsując na śniegu jak Ruscy 😉 Ja tradycyjnie zająłem się zbieraniem chrustu. Andi rozpalał ognisko. Dysponowaliśmy małymi kawałkami suchego drewna i rozpałką grilową. To wystarczyło aby po kilku minutach cieszyć się ciepłem i znajomym blaskiem. Gadając na tematy filozoficzne popijaliśmy „Rudą” zakąszając „Pipigórkami” od mojego Teścia i pijąc z nich wodę – jednym słowem REWELACJA!!! Po kilkunastu minutach kiełbaski przygotowane wcześniej przez Andiego były gotowe do wciągnięcia. Tak najedzeni zapomnieliśmy całkowicie, że mieliśmy opić nowy projekt Andiego na Pumptrack – „Dziwkę”… Nie pozostaje nam nic innego jak powtórzyć tą wycieczkę… Oby następnym razem też było biało…